Tadeusz Wencel „bo ja w Boga wierzę…”

„To ja sobie myślę: „To po co taki człowiek żyje? Po co taki człowiek żyje, jak ten chwast?” Wyrwałem chwasta, ale że była już cisza nocna, to nie chciałem wołać klawisza, to zameldowałem przy misce…”

Fragment tego monologu z filmu Władysława Pasikowskiego „Psy2. Ostatnia Krew” nie znalazł się tu przypadkowo. Jak pewnie niektórzy z was wiedzą postać więźnia, która wypowiada te słowa, jest wzorowana na Tadeuszu Wenclu, mordercy ze Świecia. Kim był ten morderca, że do tego stopnia zapadł w pamięci reżyserowi filmu, że ten postanowił rozpocząć film w taki, a nie inny sposób. Otóż na krótko przed egzekucją, wziął on udział w audycji TVP, w której powiedział:„Postanowiłem uwolnić społeczeństwo od kanalii, wyrwać chwasta”. Co sprawiło, że został on bezwzględnym mordercą? Czy miał szansę, by stać się kimś innym?

Tadeusz Wencel urodził się w Bydgoszczy pod koniec lat 40. Kiedy miał dwa lata, małżeństwo rodziców rozpadło się. Matka ponownie wyszła za mąż, ojciec wziął ze sobą młodszego brata, a Tadeusz trafił do bezdzietnej Marty Wencel. Kiedy miał iść do szkoły, opiekunka wyjechała do Warszawy, zostawiając go na wychowanie u sąsiadki Julii B. Kobieta ta prowadziła melinę, do której przychodzili złodzieje, alkoholicy i prostytutki. Co jak się później okaże, miało istotny wpływ na jego dalsze życie. Problemy, jakie miał w domu odbiły się na jego zachowaniu w szkole. Wyśmiewany przez rówieśników popisywał się, jaki z niego chojrak. Zniszczył w klasie akwarium z rybkami, podpalił wieńce na cmentarzu żydowskim. Nauczyciele zrobili wszystko, aby niesforny uczeń opuścił ich szkołę. Przekonali sąd, że jego miejsce jest w domu dziecka. Wybór pedagogów padł na bidul w Wągrowcu. Podczas pobytu w tej placówce został odwiedzony przez Julię B. Odwiedziny te nie były jednak miłe dla Tadeusza, skarżył się, że musiał mieszkać w melinie. Kobieta w odpowiedzi powiedziała chłopcu, że jego biologiczna matka Anna „sprzedała go Marcie Wencel za wódkę i amerykańskie ciuchy”. Nie mógł pogodzić się ze swym losem, stał się nieznośny, więc przerzucano go z jednego domu dziecka do drugiego. W wieku 15 lat popełnił pierwsze w życiu wykroczenie: podpalił stodołę, taki przynajmniej postawiono mu zarzut. Wprawdzie tłumaczył, że nie on był sprawcą, ktoś inny zaprószył ogień, ale nie przekonał wychowawców. W grupie to zawsze on był tym najgorszym.

Po tym zdarzeniu trafił do poprawczaka w Świdnicy, gdzie miał się wyuczyć zawodu tapicera, lecz zamiast tego wolał grać na gitarze. Przymuszony do wykonania normy podpalił zmagazynowaną trawę morską do wypychania materaców. Z opinią szkodnika i piromana wyrokiem sądu rodzinnego został osadzony na dwa lata w zakładzie poprawczym w Iławie. Często zmieniał zakłady, gdyż jak sam twierdził dobrze mu za kratami.

W styczniu 1968 r., po ośmiu latach tułaczki po ośrodkach wychowawczych, wyszedł warunkowo zza krat i postanowił odszukać matkę. Nie było to proste zadanie, dopiero w Centralnym Biurze Adresowym w Warszawie poinformowano go, że Anna S. przebywa w Bydgoszczy. Udał się więc do rodzinnego miasta, lecz nie miał odwagi zapukać do drzwi matki. W sierpniu milicja zatrzymała go za włóczęgostwo i spędził trzy miesiące za kratami. W Boże Narodzenie 1968 r. wypuszczony na wolność 20-letni Tadeusz Wencel stanął na progu mieszkania swej matki, tym razem odważył się zapukać. Matka była bardzo zaskoczona jego wizytą, jej obecny mąż nie wiedział nawet, że ma ona dziecko. Po kilku dniach gościny oznajmiła mu, że znalazła mu pracę i będzie mógł zamieszkać w hotelu robotniczym. Nie tego się spodziewał i nie chciał opuścić mieszkania matki, w odpowiedzi usłyszał, że nie ma w jej domu miejsca dla kryminalistów. W pracy wytrzymał jeden dzień, po czym znów zaczął życie na ulicy. Gdy po pewnym czasie znów zapukał do drzwi matki, ta mu już nie otworzyła, za co ten powybijał jej szyby w oknach. Tułał się po rodzinnym mieście, spał na dworcu, często nie miał co jeść. Wtedy też postanowił wrócić do miejsca, gdzie zawsze miał łóżko i ciepły posiłek, a tym miejscem było więzienie. Dlatego włamał się do spożywczego kiosku, a gdy dzielnicowy zignorował kradzież, Tadeusz uprzedził go, że wkrótce pozbawi życia matkę. – Na początek wybiłem jej szyby, aby marzła tak jak ja – zeznał. Prokurator wydał nakaz aresztowania Tadeusza Wencla. W celi więziennej napisał nawet list do matki:

„Kochana Mamo, chciałem was bardzo przeprosić za to, co wyrządziłem wam. Już czegoś podobnego nie zrobię. Mamusiu, muszę ci wyjaśnić, że bardzo chciałem być z mamą i zacząć nowe życie, i mieć kogoś bliskiego. (…) Pomóż mi, żebym rozpoczął nowe życie, zapomniał o tym, co było, żebym mógł wrócić do mamy, nie chcę już nigdy iść do więzienia.
Mamusiu, odpisz jak najprędzej, czekam, Twój syn, Tadek”

Na odpowiedzi, nigdy się nie doczekał, rodzicielka nie chciała z nim rozmawiać, za to podczas rozprawy dotyczącej wybitych szyb pokazała ten list w sądzie. Oskarżony bronił się, że nie chciał pozbawić życia matki, chciał, by się nim zainteresowała. Wyrok, jaki zapadła na sali to osiem miesięcy więzienia. Wencel opuścił zakład karny w lipcu 1969 r. na mocy ogłoszonej amnestii.

Na wolności nie zabawił długo, gdyż trafił na pół roku więzienia za niedopełnienie obowiązku meldunkowego. Gdy pod koniec listopada 1969 r. kolejny raz opuścił więzienie, znów pojechał do Bydgoszczy, aby całymi dniami krążyć w pobliżu mieszkania matki. Nie odważył się do niej zbliżyć, bo zawsze była w towarzystwie męża. Podpalił stertę słomy na polu i zawiadomił posterunek milicji o tym czynie. Jak sam powiedział: Zrobiłem to, bo nie mam gdzie mieszkać ani co jeść. Nie chcę być przestępcą, chcę wrócić do więzienia i nigdy z niego nie wychodzić”. Wyrokiem sądu został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu. Wyszedł na wolność w kwietniu 1972 roku z opinią, że nie zagraża porządkowi publicznemu, co było błędną diagnozą, jak się później okaże. Cztery miesiące później znów trzeba było go zamknąć, bo wywołał awanturę na komisariacie MO. Ledwo go wypuścili, wybił szyby w barze, a kelnerowi, który domagał się zapłaty rachunku, pogroził toporkiem.

30 grudnia 1976 r. w drodze na komisariat w Świeciu powiedział konwojentowi, który go poszturchiwał, żeby miał się na baczności, bo jedną osobę już sprzątnął, jak się okazało, nie były to tylko przechwałki. Na komisariacie powiedział, że ciało znajduje się na strychu przy ulicy Kopernika. Milicja sprawdziła ten trop, lecz niczego nie znalazła, nie sprawdzali dokładnie, bo gdyby zajrzeli do kufra, który tam stał, znaleźliby ciało kobiety. Dopiero tydzień później właścicielka kamiennicy znalazła ciało kobiety, o którym mówił Tadeusz. Na strychu, o którym wspominał morderca, mieszkał Jerzy K., znajomy Tadeusza, który niedawno wyszedł z więzienia. Przy jego tapczanie znaleziono damską torebkę a w niej dowód osobisty na nazwisko Janiny M., matki trojga dzieci. Jak ustalono podczas sekcji zwłok, kobieta ta została uduszona. Tadeusz Wencel od razu przyznał się do tej zbrodni, opowiedział, także śledczym jak do tego doszło. Według niego zaraz po wyjściu z więzienia znalazł w tej melinie schronienie, gdzie pomieszkiwał razem z Jerzym K. i jego konkubiną która odeszła od męża i trójki dzieci, Janiną M. Podczas jednej z libacji alkoholowych, która miała miejsce w dzień wigilijny, zebrało się panom na sentymenty i postanowili wręczyć trochę pieniędzy kobiecie, by ta mogła kupić dzieciom pomarańcze. Następnego dnia, gdy kobieta pojawiła się znowu, w mieszkaniu zastała tylko Tadeusza, nieopatrznie wyznała mu, że zapomniała o dzieciach a pieniądze przepiła na innej melinie. Oburzony takim zachowaniem Tadeusz Wencel, który prawie całe życie włóczył się po różnych melinach, wykrzyczał jej w twarz, że Janina M. jest taka sama jak jego matka. Podczas tej krótkiej kłótni, chwycił kobietę za gardło i zaczął dusić. Dałem jej szansę, trzy minuty – oskarżony wyjaśniał w sądzie. – Chciałem, aby się przyznała, że jest wyrodną matką. Wtedy puściłbym ją wolno. Ale nie zrobiła tego, więc chwyciłem rękami za jej szyję, trzymałem w uścisku ok. 10 minut. Patrzyłem na siniejącą twarz i wydawało mi się, że to moja matka. Do tej pory był karany tylko za drobne przestępstwa, nic więc dziwnego, że zaczął się bać kary śmierci. Postanowił przyjąć dość ciekawą linię obrony, twierdził, że nazywa się Zbigniew P. Prawdziwy Tadeusz Wencel pochodzi z planety Halej i ma zdolności telepatyczne. I to on pod wpływem szpiega sowieckich służb doktora Sorge wydał Zbigniewowi P. rozkaz zamordowania Janiny M.

Biegli psychiatrzy nie uwierzyli w to przedstawienie i uznali, że zachowanie oskarżonego w trakcie rozprawy jest próbą uniknięcia odpowiedzialności karnej, że w rzeczywistości jest on w pełni poczytalny. Wezwani w charakterze świadków stali bywalcy meliny Jerzego K. zeznawali przed sądem, że Wencel ma miękkie serce – gdy spotkał bezdomnego, dzielił się z nim tym, co miał. Często oddawał pieniądze z ukradzionej komuś portmonetki. W ostatnim słowie Tadeusz Wencel poprosił, aby nie doszukiwano się okoliczności łagodzących i zgodnie z życzeniem oskarżyciela skazano go na karę śmierci. 12 maja 1977 r. sąd I instancji skazał Tadeusza Wencla na karę śmierci. Od wyroku apelację do Sądu Najwyższego złożył obrońca oskarżonego, twierdząc, że jego klient jest psychopatą. Sąd Najwyższy w składzie pięciu sędziów złagodził wyrok, zamieniając go na 25 lat więzienia, a w uzasadnieniu wskazywano, że Tadeusz Wencel jest nieprzystosowany społecznie i niedojrzały psychicznie. Przez swoje zachowanie prowokował służby, gdyż chciał, by zainteresowano się jego losem, zamiast tego ciągle trafiał do więziennej celi, w efekcie czego przez całe swoje dorosłe życie na wolności przebywał jedynie półtora roku.

Podczas odsiadywania wyroku, na początku 1981 roku, do celi razem z Tadeuszem trafił Jan G., więzień bardzo agresywny. W tym roku także dokonano nieudanego zamachu na papieża Jana Pawła II, Jan G. stwierdził wówczas: „Te głupki nie potrafiły zabić papieża. Ja bym to lepiej zrobił za butelkę wina”. Tadeusz był wstrząśnięty tym stwierdzeniem, postanowił zapytać współwięźnia czy mając taką możliwość zniszczył by świat. Odpowiedz brzmiała, że tak, że zrobiłby to bezwarunkowo, nigdy się nie dowiedział, że tymi słowami skazał się w oczach Wencla na karę śmierci. Udusił Jana G. jak sam stwierdził w mowie końcowej procesu o to morderstwo: „Dałem sobie takie prawo, bo doszedłem do tego, że potrafię wyjść poza swoje ciało. Wierzę w reinkarnację. W innym wcieleniu będę dobrym człowiekiem. W tym życiu nie udało mi zmienić swego losu. Zostałem napiętnowany przez brak ojca i matki”.

Sąd Wojewódzki w Pile skazał Wencla za kolejną zbrodnię na karę śmierci. Obrońca napisał w apelacji: „Mamy więzienia, szpitale psychiatryczne, zastępy milicji, a mimo to nie potrafimy sobie poradzić z jednym człowiekiem inaczej niż przez zgładzenie go w majestacie prawa. W myśl starożytnej zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok niższej instancji. W uzasadnieniu stwierdzono, że Tadeusz Wencel był więźniem niepoprawnym, zawiodły wszystkie podejmowane wobec niego zabiegi wychowawcze. Powinien ponieść karę śmierci. Egzekucja została wykonana w Poznaniu 7 lipca 1983 roku przez powieszenie. Był jednym z ostatnich skazanych w Polsce na karę śmierci.

Bez wątpienia, Tadeusz Wencel, był postacią bardzo ciekawą, kto wie jak by potoczyły się jego losy gdyby miał normalną rodzinę. Morderstwa jakich się dopuścił zasługują na potępienie i więzienie, ale czy na karę śmierci…

Opracował: Jan Kryński

Źródła:
http://extraswiecie.pl/historia/wencel-morderca-ze-swiecia-wyrwalem-chwasta
https://pl.wikiquote.org/wiki/Psy_2._Ostatnia_krew
https://historia.wprost.pl/reportaze-sadowe/529103/zabierz-mnie-mamusiu.html
https://pomorska.pl/tadeusz-wencel-morderca-z-bydgoszczy-byl-inspiracja-dla-wladyslawa-pasikowskiego/ar/7219692
https://www.magazyndetektyw.pl/kiedy-tadeusz-wencel-trafil-za-kratki-zapowiadal-ze-jesli-w-wiezieniu-spotka-jakiegos-zwyrodnialca-bez-mrugniecia-okiem-pozbawi-go-zycia/A

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments