Bestia! Potwór, nie matka! Zabiła piątkę swoich nowo narodzonych dzieci
– A dlaczego mama płacze, jak to już się stało? – miała powiedzieć w czasie wizji lokalnej morderczyni.
Dom zły
Hipolitów to niewielka miejscowość w województwie podlaskim. Miejsce, które wydaję się być opuszczone przez ludzi i Boga. Przy drodze głównej znajduje się tylko kilka domów. W jednym z nich przez lata dochodziło do prawdziwej rzezi niewiniątek. Prawda wyszła na jaw dopiero w październiku 2012 roku.
– Ta kobieta nie jest temu winna, ona była z tym sama, bała się. Niech ojcowie tych noworodków też odpowiedzą za tę zbrodnię. Musieli o tym wiedzieć – relacjonował wzburzony mieszkaniec wsi. Rozmówca przyznaje, że o tej tragedii ani razu nie rozmawiał z nikim. Wie tyle, co przeczyta w internecie i w prasie. Na pytanie, dlaczego nikt z mieszkańców Hipolitowa nie chce mówić o tym, co się wydarzyło, odpowiada krótko: „To nie moja sprawa, ja się nie wtrącam”.
W zaniedbany domu z pustaków, z dachem pokrytym eternitem, mieszkała Beata Z. (41 lat) wraz z dziećmi. Kobieta starała się wiązać koniec z końcem – żyła z pracy dorywczej. Andrzej, jej mąż, zmarł w marcu 1999 roku. Beata od lat była w związana ze swoim sąsiadem Antonim G. (54 lata). W sierpniu 2012 roku zmarła jej teściowa. Jak później twierdził jej adwokat, oceniając sytuację kobiety: „(Beata była – przyp. red.) beneficjentką bardzo nieudolnej pomocy państwa, pomocy społecznej”. Ludzie w wiosce od dawna o niej plotkowali. Uważali, że źle się prowadzi – mieli ją często odwiedzać różni mężczyźni – i nieodpowiednio opiekuje się dziećmi. Rodziną była pod opieką miejscowego GOPS-u. W 2004 roku z powodu zaniedbań do pracownika socjalnego dołączył kurator sądowy, który sprawdzał rodzinę raz w miesiącu. Z akt wyłania się niepokojący obraz rodziny. W mieszkaniu panował nieład, ale dzieci nie chodziły głodne. Były zżyte z matka, która od kiedy zachorowała na poważną chorobę nerek, nie zaglądała do kieliszka. Antoni niewiele pomagał Beacie. Kurator sądowy prosił matkę kobiety, aby zajęła się dwójką młodszych wnucząt, jednak nie wyraziła ona na to zgody. Powodem miała być zła sytuacja materialna oraz mała przestrzeń mieszkalna (dwa pomieszczenia).
Pracownicy socjalni w końcu zauważyli niepokojące zachowanie i zmiany w wyglądzie kobiety. Później okażę się, że to była już jakaś prawidłowość. Beata tłumaczyła się, że przytyła po zimie. Później na wiosnę mówiła, że schudła. Kobieta potrafiła dobrze kamuflować swój odmienny stan
– zawsze chodziła w luźnych ubraniach. Nawet jej rodzina, z którą miała prawdopodobnie sporadyczny kontakt, nic nie zauważyła. Według oficjalnej wersji – Antonii też nie zauważył. Pracownicy społeczni przekazali policji notatkę o możliwości popełnienia przestępstwa.
„41-latka widywana była w ciąży, potem nagle schudła, lecz w rodzinie nie pojawiło się nowe dziecko”.
– Policjanci zainteresowali się kobietą, bo przed kilkoma miesiącami widziana była w zaawansowanej ciąży, jednak potem nikt nie widział dziecka – powiedział Andrzej Baranowski z białostockiej policji.
Beata w śledztwie przyznała się do zabicia piątki swoich nowonarodzonych dzieci.
– Ustaliliśmy, że Beata Z. w latach 1998–2012 urodziła ośmioro dzieci. Wszystkie urodziły się żywe. Pięcioro dzieci nie żyje, a los szóstego wciąż jest nieznany. Tylko dwoje dzieci przeżyło. Mają 7 i 10 lat (prócz dzieci urodzonych po roku 1998, przeżyło również dwoje z małżeństwa z Andrzejem – przyp. red.) – mówi Maria Kudyba, rzecznik prasowy łomżyńskiej prokuratury.
Policja w czasie przeszukania posesji odnalazła cztery ciała noworodków.
Małe Aniołki
– Wstydziłam się, że po raz kolejny zaszłam w ciążę. O moich ciążach ludzie we wsi wiedzieli albo się domyśla li – mówiła w śledztwie Beata.
Badania DNA szczątków potwierdziły, że były to dzieci Beaty i Antoniego. Wszystkie noworodki pochodziły z donoszonych ciąż. Urodziły się zdrowe, mogłyby teraz żyć. Kobieta mogła je oddać do okna życia, lub zostawić w szpitalu. Wybrała inna drogę. W ocenie sądu rodziła sama w domu. Zwykłym nożem odcinała pępowinę następnie zmywała krew. Ubierała noworodki i wynosiła je w odosobnione miejsce – do piwnicy lub na strych. Tam przez wiele godzin dzieci umierały w męczarniach, w samotności, z głodu i wyziębienia organizmu.
Nikt nie słyszał ich płaczu
W 1998 roku Beata urodziła syna będącego owocem romansu z Antonim. Za śmierć tego dzieciątka nigdy nie odpowiedziała. Sprawa została umorzona. Początkowo utrzymywała, że dziecko zostało jej odebrane przez teściową i męża. W liście, który wysłała z aresztu do swojej pierwszej, dorosłej córki z małżeństwa z Andrzejem, wyraziła nawet nadzieje, że chłopiec żyje. Czy to było jedynie kłamstwo? Ostatecznie stwierdziła, że to jej mąż zabił chłopca. Według zeznań kobiety, miał on owinąć przewodem elektrycznym żywego noworodka, przywiązać go do głazu i wrzucić do pobliskiego stawu. Policja przeszukała wskazane miejsce i nie znalazła tam zwłok. Pozostaje nam mieć nadzieje, że pierwsza wskazana wersja jest prawdziwa i teściowa zajęła się dzieckiem. Może dziś żyje i jest szczęśliwy? Prawdopodobnie już nigdy nie poznamy prawdy.
W 2000 roku samodzielnie urodziła synka. Odcięła pępowinę, ale z powodu braku umiejętności nie związała jej. Dziecko zostało przez nią ubrane i nakarmione. Zaniosła je na strych i położyła na stercie starych ubrań. Przyszła tam jeszcze raz, aby go nakarmić. Następnego dnia już nie żył. Jego ciało ukryła na strychu.
W 2003 roku na świat przyszła jej córeczka. Po raz kolejny postąpiła tak samo, jak z poprzednim dzieckiem.
W 2008 roku Beata ponownie urodziła chłopca. Jego ciało ukryła w stodole, ponieważ obawiała się, że córka, którą pozostawiła przy życiu, może znaleźć zwłoki na strychu.
W 2010 roku urodziła chłopca. Twierdziła, że owinęła dziecko kocykiem i położyła się spać. Po przebudzeniu stwierdziła, że noworodek jest martwy. Ukryła zwłoki w podpiwniczeniu stodoły.
W 2012 roku kobieta urodziła dziewczynkę. Jak sama zeznała, owinęła noworodka kocykiem, wyniosła i zakopała żywcem za zabudowaniami gospodarczymi. Po namyśle wykopała zwłoki i wrzuciła je do szopy, gdzie przetrzymywany był pies rasy husky. Następnego dnia zwłok już nie było. Szczątków nie odnaleziono, pomimo że pies został przebadany.
Kobieta utrzymywała później, że trójka dzieci urodziła się już martwa, a czwarte dziecko umarło krótko po narodzinach. Twierdziła, że w 2008 roku nie urodziła żadnego dziecka.
Beata zostawiła przy życiu prócz starszej dwójki dzieci, dwóch synów ze związku z Antonim. Byli to dwaj chłopcy urodzeni w 2003 i 2005 roku. Dlaczego zostawiła tę dwójkę przy życiu? Nie wiadomo. Ostatnie informację na jakie trafiłam w mediach, mówią o tym, że chłopcy znajdują się pod opieką rodziny zastępczej. Nie wiem jak jest teraz, ale mam nadzieje, że ten koszmar nie odcisnął na nich piętna.
*Spowiedź Beaty?
Biegli orzekli, że Beata była świadoma swoich czynów oraz, że w zasadzie „nie odczuwała poczucia winy”.
– W życiu byłam szczęśliwa tylko raz, gdy urodził się Piotruś. Synek zmarł po pięciu miesiącach. Już w dniu pogrzebu mąż mnie pobił. Cały czas się nade mną znęcał. Gdy chodziłam w ciąży, to mąż strasznie pił, nie oszczędzał mnie, musiałam wszystko robić w gospodarstwie. Gdy byłam w piątym miesiącu, zachorowałam na zapalenie płuc. Dwa tygodnie leżałam w szpitalu. Mąż odwiedził mnie tylko raz. W domu było zimno, nie było czym palić – mówiła Beata.
Chłopczyk zmarł w marcu 1991 roku. Kobieta już rok później powitała na świecie swoją pierwszą córkę – Katarzynę. Mąż miał dalej pić i bić kobietę. Dziecko ewidentnie mu przeszkadzało. Jednak dziewczynce udało się przeżyć. Dziś jest już dorosła. W sądzie skorzystała z prawa do odmowy zeznań. Przez ostanie lata mieszkała poza domem rodzinnym i nie była świadoma tego, co robi jej matka.
W 1994 w rodzinie narodził się kolejny syn. On również przeżył. Znajdował się w takiej samej sytuacji jak jego siostra i również odmówił składania zeznań w czasie rozprawy.
– Jak był mały, to dwa razy miał zapalenie płuc – wspominała oskarżona.
Beata nie była zadowolona ze swojego życia. Skrążyła się na złe warunki i wszechobecną biedę. W 1998 roku Andrzej wyjechał do pracy we Włoszech na cztery miesiące. W tym czasie morderczyni wdała się w romans z Antonim. Zaszła z nim w ciążę.
– Mąż, gdy się dowiedział, że jestem w ciąży, to wrócił. Powiedział, że nie będzie chował tego dziecka, że nie chce w domu żadnych bękartów – opowiadała. – Gdy zaczęły się bóle, prosiłam go, by wezwał karetkę. Nie zrobił tego. Zawołał teściową (mieszkała z nimi w osobnym mieszkaniu tego samego domu – przyp. red.), to ona odebrała poród i zabrała chłopca do siebie. Wtedy mąż mnie pobił i zgwałcił. Dopiero potem teściowa przyniosła dziecko. Ubrałam je i położyłam w kuchni na tapczanie, a wtedy mąż zaczął chłopca dusić. Ja krzyczałam, żeby tego nie robił, ale on nie reagował. Kazał mi się ubrać. Poszliśmy na podwórko. Mąż wziął z okienka przewód i kamień spod chlewika. Kamień położył na piersi dziecka, owinął przewodem. Kazał iść ze sobą nad staw oddalony od domu o około 300 metrów, tam wrzucił dziecko. Nie wiem, czy wtedy żyło – opowiadała Beata.
Czy Antoni nic nie wiedział?
– Jemu było tak wygodniej. Musiałam mordować te dzieci, żeby z nim być. Bałam się ludzi, dzieci, a przede wszystkim jego, bo on tak reagował krzykiem – wyjaśniała Beata.
Morderczyni zapewniała, że ze swoim partnerem współżyła niemal co dnia. Kolejne ciąże również im w tym nie przeszkadzały. Antoni miał świetnie zdawać sobie sprawę z błogosławionego stanu Beaty, jednak nigdy nie pytał, co się stało z dziećmi. Co prawda wmawiała mu nie raz, że poroniła, ale on nie wchodził w szczegóły. Kobieta uważała, że po prostu tak było mu wygodniej.
– Żeby on się inaczej zachowywał, to bym je urodziła i wychowała – żaliła się Beata.
Według mieszkańców wsi, Antoni nie był jedynym mężczyzną w życiu Beaty. Sama przyznała, że sypiała z jego bratem, który w chwili wyjścia na jaw całej sprawy już nie żył. Jednak była pewna, że to Antoni jest ojcem dzieci, ponieważ jego krewny używał prezerwatyw.
Sąd przyjął, że Antoni wiedział o wszystkich ciążach. Mężczyzna w procesie odmówił składania wyjaśnień, powołując się na bliskie stosunki z oskarżoną (był w końcu ojcem jej dwójki dzieci – przyp. red.). W śledztwie prokuratura nie znalazła dowodów, by miał on związek z morderstwem noworodków.
Nie udało się postawić zarzutów mężczyźnie, ani ewidentnie stwierdzić jego winy. Pozostał na wolności.
Wyrok
– Społeczeństwo i media już osądziły moją klientkę, jako kolejną dzieciobójczynię, kolejnego potwora, który tym razem dopuścił się zabójstwa kilkorga swoich dzieci. W toku tego procesu zobaczycie ewidentnie, że nie mamy do czynienia z taką osobą. Tak naprawdę tutaj, na ławie oskarżonych powinno prawdopodobnie siedzieć państwo polskie, kościół katolicki, jak również społeczność lokalna, która w taki, a nie inny sposób powodowała, że życie tej kobiety wyglądało tak, jak wyglądało. Żyła w drastycznych warunkach i zechce o tym wszystkim powiedzieć – mówiła mec. Edyta Tawrel, obrońca Beaty.
Podczas pierwszej rozprawy Beata odmówiła składania wyjaśnień. Zaprzeczyła, że dokonała morderstwa swoich nowonarodzonych dzieci. Zmieniła linie obrony i twierdziła, że jedynie nie udzieliła dzieciom pomocy.
– Gdyby te dzieci żyły, to bym je chowała. Ja tych dzieci nie zabiłam. Nie udzieliłam im pomocy, bo się nie znam. Nie pochowałam, bo nie miałam za co. Nie wezwałam karetki, bo wstydziłam się, że biednie żyłam – tłumaczyła się w sądzie ze swojego postępowania Beata.
– Dlaczego Pani zmienia wcześniejsze zeznania, w których przyznała się Pani do tych zabójstw? – pytał na ostatniej rozprawie Janusz Sobieski z Prokuratury Okręgowej w Łomży.
– Bo każdy na mnie naciskał, policjanci powiedzieli, żebym się przyznała, to szybko się to skończy – odpowiadała.
– Ale kłamała Pani także w liście do córki, w sprawie okoliczności narodzin chłopca w 1998 r. Dlaczego? – dopytywał oskarżyciel.
– Nie umiem tego wytłumaczyć – mówiąc to, Beata Z. spuściła głowę.
Sąd nie miał wątpliwości
– Beata Z. dostosowała się do sytuacji, w jakiej żyła. Uznała, że jak urodzi te dzieci, to się ich pozbędzie i podejmowała wszelkie działania do tego, aby te niechciane ciąże zakończyły się porodem – mówił sędzia Leszczewski.
Sąd wziął pod uwagę, jako kluczowe oraz wiarygodne dla sprawy, pierwsze zeznanie, które było złożone w toku śledztwa. To w nim Beata przyznała do pięciu zabójstw. To wtedy morderczyni „spontanicznie” ujawniła szczegóły swoich zbrodni oraz uczestniczyła w wizji lokalnej. W liście do swojej córki Katarzyny wyznała, że żałuje tego, co zrobiła.
– Chciała wyrzucić z siebie tę tragedię, którą cały czas w sobie nosiła – mówił w uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu orzekającego, sędzia Jan Leszczewski.
„Przyjął też, że działania Beaty Z. były zorganizowane i celowe, kobieta ukrywała ciąże, zaprzeczała, gdy była o nie pytana, potem swoje działania planowała tak, by nikt nie widział porodu i nie zorientował się, że miał miejsce. Sąd przywołał opinie biegłych, według których kobieta jest osobą „chłodną uczuciowo, skoncentrowaną na sobie”, i którzy nie znaleźli dowodów, by była w szoku porodowym.”
Sąd uznał oskarżoną za winna zarzucanych jej czynów i skazał na karę 25 lat więzienia. Uznał, że kobieta działa w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia i wbrew prawnemu obowiązkowi podjęcia opieki nad nowonarodzonymi dziećmi.
Od autora
Spawa śmierci pięciorga tych dzieci jest jedną z tych, która najbardziej mną wstrząsnęła. Na pewno o niej nie zapomnę, a gdy kiedyś będzie mi dane przebywać w tych stronach, na pewno odnajdę ich grób i zapalę świeczkę.
Spijcie spokojnie małe aniołki!
Opracowała GoSia Nieć
Korekta Klaudia Cebula
*Spowiedź Beaty pochodzi z https://wspolczesna.pl/beata-z-z-hipolitowa…/ar/5867784
Dzieciobójczyni z Hipolitowa – Mowy końcowe