Na przełomie lat 60 i 70 w Żarach doszło do jednej z najbardziej krwawych zbrodni w województwie Lubuskim.
„Ciało pokawałkowałem na podłodze w pokoju i zaniosłem do ubikacji,potem przystąpiłem do sprzątania, rozpaliłem ogień pod kuchnią nagrzałem wody,trochę krwi przeciekło do pudła tapczanu ,ale zmyłem ja ciepłą wodą, zacząłem palić zakrwawione szmaty. Gdy na drugi dzień wróciłem z pracy, zacząłem kopać dół w komórce gdzie miałem króliki. Między dwiema klatkami na króliki stoi drabina, wtedy był tam beton, ale skruszyłem go młotkiem, wykopałem dół, części zwłok zaniosłem dopiero tam na trzeci dzień.”
Urodzony w 1930 roku, mieszkaniec Zielonej Góry Czesław M., skończył cztery klasy szkoły podstawowej. W 1950 roku ożenił się. Miał dwoje dzieci. Po 10 latach zostawił żonę i zamieszkał u matki w Przytoku. W czasie Świąt Wielkanocnych w 1962 roku przez Wandę P. poznał jej siostrę Zofię B., rocznik 1929. Kiedy Czesław M. został delegowany z pracy do Żar, odwiedził Zofię B. Został jej konkubentem i w 1963 roku zameldował się w Żarach. Wraz z jej córką Elżbietą zamieszkali we troje przy ulicy Żagańskiej. Czesław M. pracował w kilku firmach: był kierowcą, woźnym w Technikum Ceramicznym, wreszcie pracownikiem transportu w zakładach Mera Lumel w Żarach. W grudniu 1968 roku cała trójka przeprowadziła się na ulicę Konopnickiej. Mężczyzna był porywczy i miał problemy z alkoholem.
W sierpniu 1972 roku Pani Wanda .P z Katowic postanowiła sprawdzić co dzieje się z jej siostrą Zofią która od jakiś trzech lat nie dawała znaku życia a mieszkała w Żarach wraz z 15 letnią córką i dwuletnim synkiem Rysiem i konkubentem Czesławem.
Kiedy Wanda P przyjechała do Żar dowiedziała się w administracji że jej siostra Zofia nadal jest zameldowana na ulicy Konopnickiej to kobietę lekko uspokoiło ale postanowiła postawić na swoim i zobaczyć się z siostrą i dzieciakami, Udała się więc pod adres a tam drzwi otworzył jej Czesław , oświadczył że Zosia którejś nocy po kłótni zabrała rzeczy i dzieci i udała się w nieznanym kierunku. Kiedy się obudził jej już nie było. Stwierdził że to był kwiecień 1969 roku i od tamtej pory Zosia do niego się nie odezwała.
Pani Wanda wprawdzie nie miała stałego kontaktu z siostra , nie było w tym czasie komórek, a i telefon stacjonarny był rzadkością w mieszkaniach a kontakt między Paniami ograniczał się raczej do krótkich listów i widokówek to znała swoją siostrę i czuła, wiedziała że jej siostra nie mogła ot tak wyjść z mieszkania z dziećmi w nocy.
Kilka dni zastanawiała się co z tym wszystkim zrobić aż wreszcie zgłosiła się do prokuratury wojewódzkiej w Zielonej Górze. Gdyż podejrzewała że za zniknięciem jej siostry i dzieci stoi jej konkubent Czesław . Na miejscu w prokuraturze okazało się że przeczucie jej nie myliło gdyż później w tajemniczych okolicznościach zaginęła kolejna konkubina Czesława 35 letnia Stanisława oraz jej syn Marek.
28 sierpnia 1972 roku przesłuchano Czesława , milicjantom powiedział to samo co Wandzie P że w kwietniu 1969 roku Zofia wyszła w nocy z dziećmi po kłótni i on nie wie gdzie ona jest. Nie podejmowała potem żadnej próby kontaktu z nim. Stwierdził że podejrzewał że Zośka miała jakiś romans i szukała tylko pretekstu do tego aby od niego odejść. Stwierdził że się z tym pogodził i dlatego jej nie szukał.
„ Tego kwiatu jest pół światu „ stwierdził do przesłuchujących go milicjantów. Poznałem zaraz Stasię i to z nią chciałem poukładać sobie życie. Z nią na początku było dobrze ale potem zaczęliśmy się kłócić i Staśka bez słowa spakowała się kiedy mnie nie było i wyszła z mojego życia.
Oczywiście śledczy mogli przyjąć wersję że nieszczęsny Czesio nie miał szczęścia do kobiet i porzucały go bez słowa ale najbardziej zastanawiał ich fakt że żadna z kobiet nie utrzymywała potem kontaktu z rodzinami. Prokurator nie uwierzył w nieszczęśliwy pech Czesia kazał go aresztować na 3 miesiące.
W tym czasie przeprowadzono szczegółowe oględziny jego mieszkania w Żarach przy ulicy Marii Konopnickiej. Śledczy szybko odkryli ślady krwi a kiedy Czesio się o tym dowiedział poprosił o rozmowę z prokuratorem .
Przyznał się do zabójstwa obu kobiet i ich dzieci.
Pokłócił się Zofią bo nazwała go pijakiem i uderzyła szczotką , on rzucił w nią młotkiem i trafił ją w głowę , kiedy upadła i próbowała się podnieść podszedł i uderzył ją jeszcze kilkukrotnie. Następnie poszedł do pokoju gdzie spała jej córka Ela i zabił ją kilkoma ciosami a potem w ten sam sposób zabił ich wspólnego syna Rysia. Potem postanowił posprzątać.
Z zeznania za gazetą Lubuską :
„Ponieważ całych zwłok Zofii nie mogłem przenieść, więc wziąłem taką małą siekierkę, którą miałem w kuchni – zeznawał Czesław M. – Poodcinałem Zofii nogi, ręce i głowę. Do tej pracy przyniosłem taką grubą deskę, którą podkładałem pod ciało, aby lepiej było odcinać. Części tych zwłok poprzenosiłem z kuchni, a raczej z pokoju, i poukładałem w ubikacji. Ciało Eli porozcinałem na podłodze w pokoju i podkładałem pod nie tę samą deskę. Nie pamiętam, czy Eli poodcinałem nogi i ręce czy także głowę. Członki zwłok Eli także zaniosłem do ubikacji. Ubikację zamknąłem i przystąpiłem do sprzątania. Rozpaliłem ogień pod kuchnią, nagrzałem wody. Jednocześnie zacząłem palić pokrwawione szmaty, to jest koszulę i sukienkę Zośki i koszule dzieci, i chyba dwie poduszki, które były pokrwawione w całości. Mniej pokrwawioną pościel zaraz tego samego wieczoru prałem sam w pralce. Podłogi zmywałem wodą i po kilkukrotnym zmienieniu wody wymyły się do czysta. Po zmyciu podłogi przystąpiłem do czyszczenia tapczanu. Zmywałem go proszkiem i ciepłą wodą. Plamy zostały, ale nie tak wyraźne, że z daleka nie było nic widać. Trochę krwi przeciekło do pudła tapczanu, ale zmyłem ją ciepłą wodą. Tego dnia poszedłem spać o godzinie 23. Cały czas był włączony telewizor. Gdy przyszedłem na drugi dzień z pracy, to zacząłem kopać dół w komórce, gdzie miałem króliki. Między dwiema klatkami na króliki stoi drabina. Wtedy był tam beton, ale ja go skruszyłem młotkiem. Wykopałem tam dół głębokości około 80 cm i szerokości 60 cm. Części zwłok zaniosłem tam dopiero na trzeci dzień i zasypałem ziemią. Zaraz po zasypaniu tego samego dnia miejsce to zalałem cementem”.
Niedługo potem poznał Stanisławę i opowiedział też prokuratorowi jak wyglądała relacja między nimi. Aż do dnia kiedy wydarzyła się cała tragedia czyli 1 września 1971 roku. Oczywiście Jak zawsze Czesław był pijany i zaczęli się kłócić według słów Czesława konkubina chwyciła za nóż a on wtedy miał w ręku młotek gdyż właśnie robił doniczki rzucił i trafił ją w głowę , również ona próbowała się podnieść , wtedy uderzył jeszcze raz. Nie ruszała się wtedy udał się do pokoju gdzie spał syn Stanisławy Marek i zabił go dwoma uderzeniami młotka w głowę . Potem już tylko myślał nad sposobem jak ukryć zwłoki , wpadł na pomysł aby ukryć je w piwnicy.
Z zeznań za Gazeta Lubuską :
Następnie wróciłem do domu i poszedłem spać. Następnego dnia wstałem o 7, do pracy nie szedłem, bo byłem na zwolnieniu lekarskim. Po nakarmieniu królików poszedłem do piwnicy kopać ten dół, który wykopałem na głębokość 70-80 cm. Wróciłem do mieszkania z zamiarem rozczłonkowania zwłok D., bo w całości nie weszłyby mi do dołu, nawet bym nie udźwignął… W tym celu przyniosłem kawał deski, który miałem w domu. Następnie podkładałem deskę pod ciało i siekierką poodcinałem ręce i nogi, ale nie pamiętam, w jakiej kolejności. Wydaje mi się, że ze zwłok Marka nie odcinałem żadnych części, a zaniosłem je do przygotowanego uprzednio dołu w całości. Nie pamiętam, w jakiej kolejności je nosiłem, czy najpierw rozczłonkowane części Stanisławy D., czy Marka. Zwłoki te zawijałem w stary płaszcz i w tym płaszczu zanosiłem je do piwnicy, do dołu. Zwłoki Marka były chyba w pidżamie, części zwłok Stanisławy D. zawijałem w jakieś szmaty. Dodam jeszcze, że nogi i ręce, oprócz odcinania od tułowia, przecinałem na pół, bo nie weszłyby mi do dołu, ponieważ w dole była rura kanalizacyjna i dalej kopać się nie dało.
Dlatego trzy czy cztery kawałki rąk i nóg, ale nie wiem, czy górne, czy dolne części, zostawiłem w mieszkaniu i zasypałem dół. Te pozostałe kończyny w ciągu tego samego dnia zakopałem w ogródku koło klatki z królikami, pomiędzy klatką a murem. Po usunięciu zwłok przystąpiłem do sprzątania mieszkania. Najpierw usunąłem zakrwawioną pościel, tę bardziej zakrwawioną spaliłem, mniej brudne wyprałem. Następnie wymyłem podłogę z krwi. Miałem wówczas chorą nogę, w związku z czym przebywałem na zwolnieniu, co utrudniało mi tę robotę. Sprzątanie mieszkania zakończyłem między g. 21 i 22. Potem położyłem się spać. Dodaję, że zabójstwa te bardzo przeżywałem i było mi żal tych osób. Przeżywałem też to, że ciała tych osób nie są pochowane na cmentarzu. Przez pewien czas w komórce, w której złożyłem zwłoki Zofii B., Elżbiety P. i Ryszarda M., zapalałem świeczkę. Robiłem to dość często, ale tak, żeby nikt tego nie widział. Zapalałem je w szczególności w dzień zmarłych. Ponieważ na ziemi leżała słoma, świeczkę stawiałem na drabinie. Pewnego dnia zauważyłem, że świeca spadła i zapaliła się słoma, ale na szczęście zgasła. Od tego czasu w komórce już świec nie zapalałem”.
Wszystko co zeznał na przesłuchaniach Czesio zostało potwierdzone potem przez biegłych sądowych. Choć Czesio próbował pokazać swoje partnerki w złym świetle sąd nie dał temu wiary i nie uznał tego za okoliczność łagodzącą. Dodatkowo obciążało go to że starannie ukrywał fakt zbrodni, dokładnie udawał że kobiety wyjechały, opowiadał sąsiadom ciekawe wersje po zaginięciu Stanisławy. Nie potrafił tez wskazać powodów dla których zabił dzieci swoich konkubin.
12 stycznia 1974 roku Sąd skazał go na karę śmierci przez powieszenie nie dopatrując się żadnych okoliczności łagodzących, samo uzasadnienie wyroku liczyło aż 16 stron i kończy wnioskiem za Gazetą Lubuską :
„Oskarżony dopuścił się pięciu zabójstw w okolicznościach szczególnie obciążających, wykazał duże napięcie złej woli przestępczej. Uwzględniając jego dotychczasowe życie, sąd doszedł do wniosku, że wszystko to nie pozwala na snucie jakichkolwiek pozytywnych prognoz na przyszłość. Oskarżony okazał się jednostką, ze strony której grozi społeczeństwu poważne niebezpieczeństwo i jedynie fizyczne wyeliminowanie go ze społeczeństwa będzie środkiem odpowiednim do tego, co oskarżony uczynił, i może uspokoić tych, w gronie których oskarżony żył i dla których najcenniejszego dobra – życia – przedstawiał tak znaczne niebezpieczeństwo. Dane dotyczące osoby oskarżonego, ilości, charakteru, okoliczności i sposobu popełnienia zbrodni, a także zachowanie po czynie do chwili ujawnienia przestępstwa przekonały sąd o celowości i konieczności wymierzenia najwyższej kary”
Czesio próbował składać rewizję od wyroku, powoływał się na swoją niepoczytalność spowodowaną urazami z drugiej wojny światowej, próbował też skorzystać z prawa łaski. Ale Sąd najwyższy utrzymał wyrok w mocy.
Wyrok wykonano 30 września 1974 roku w Wrocławiu egzekucję rozpoczęto o godzinie 18.15 a zakończono o godzinie 18.35 nie wiemy czy był przy niej ostatni polski Kat. Choć to bardzo prawdopodobne.
Redaktor : Renata Waligórska
źródło : tekst cytatów i zdjęć z Gazeta Lubuska linki :
oraz Detektyw Extra nr 4/2018